sobota, 5 grudnia 2009

Intensywne czasy...

Tak, wiem, nie było mnie ponad dwa miesiące.
Tzn. byłam przez chwilę, jakiś tydzień temu, ale po napisaniu dwóch zdań stwierdziłam, że wcale nie chce mi się pisać, że nie ma o czym...
Ale teraz chyba jakoś czuję prawdziwą potrzebę...

Nie jest to najłatwiejszy, najspokojniejszy czas, ci co mnie znają, wiedzą albo się domyślają zapewne...

Ostatnie dwa miesiące wypełnione były głównie poszukiwaniem mieszkania, które nadawałoby się do tego, żeby wpakować w nie gigantyczny kredyt, większość oszczędności i sporo serca. Mieszkania, w którym chcielibyśmy spędzić co najmniej kilka najbliższych lat, a może większą część życia. Takie, w którym chcielibyśmy wychowywać nasze przyszłe dzieci. Chyba w zeszłym tygodniu wreszcie nam się udało. W każdym razie obecnie trzymamy się go, nie szukamy już więcej, czekamy aż właściciel załatwi wypis z księgi wieczystej, czy jak to się tam nazywa... (nie mogę uwierzyć, że używam tych "dorosłych" słów: księga wieczysta, taksa notarialna, hipoteka, umowa przedwstępna;-)
W naszych poszukiwaniach przekonaliśmy się, że nie ma mieszkań bez wad (to tak jak z ludźmi:-) Niektóre były w kiepskim miejscu, inne kompletnie zrujnowane, niewarte swojej ceny, jeszcze inne miały beznadziejny widok z balkonu albo za mały balkon itd... To też bez wad nie jest. Przede wszystkim jest na parterze - nie marzyliśmy o tym. Ale kto wie, jak przyjdzie mi wnosić do niego dziecko w wózku albo kot mi wyskoczy z okna, to może to docenię;-) Poza tym ma mały balkon (początkowo marzyliśmy o loggii). Ale za to pod balkonem ma kawałek ogródka - kto wie, może nadejdzie moment, że zacznę go uprawiać? Posadzę porzeczki i bratki...;-) Poza tym ma trzy pokoje, całe jest rozkładowe, osobno nawet kibelek i łazienka:-) Stan bardzo przyzwoity jak na cenę, którą proponuje sprzedający - są nowe okna PCV, łazienka i toaleta w dobrym stanie, podłoga w kuchni i przedpokoju też może zostać... Kuchnia jest najsłabszym punktem, ale na to Konrad bardzo się cieszy, bo będzie mógł urządzić to - według niego najważniejsze w domu - pomieszczenie po swojemu. Kiedy przyjdzie do remontu, oprócz kuchni będziemy prawdopodobnie robić wszędzie ściany i podłogi w pokojach. No i czeka nas meblowanie - chyba najprzyjemniejsza część:-) Już się nie mogę tego doczekać. Oczywiście wszystko będzie dosyć skromne, ze względu na ograniczone fundusze, ale będzie NASZE:-D A za oknem kuchni rośnie czereśnia - już się nie mogę doczekać żeby zobaczyć, jak będzie wyglądać na wiosnę...
Tak więc jesteśmy bardzo zmęczeni i zestresowani tym (wiadomo, boimy się czy to na pewno właściwa decyzja, ja bardzo nie lubię zmian...). Ale przynajmniej powoli zaczyna to zmierzać w jakimś konkretnym kierunku.

Chyba z tego stresu i zmęczenia, dopadł mnie w końcu wirus, który po kolei rozkłada większość znanych mi ludzi oraz dzieci w przedszkolu - zapalenie oskrzeli. I choć przebiega ogólnie raczej łagodnie (bez gorączki i innych towarzyszących objawów), kaszel mnie wykańcza. Od półtora tygodnia wypluwam płuca. Dziś dopiero, po 4 dniach antybiotyku (i siedzenia na zwolnieniu) zaczyna powoli zanosić się na poprawę... No ale nie chcę pochwalić dnia przed zachodem słońca, więc... sza:-)

Radością napełnia mnie wizja nadchodzących świąt. To mój ulubiony czas w roku. Część prezentów już zakupiłam, za częścią jeszcze się rozglądam (w internecie oczywiście, jestem wszak uziemiona)... Ech, jeszcze tylko 3 tygodnie:-)
I oby do Gwiazdki. A później się zobaczy co będzie dalej;-)