piątek, 29 października 2010

No i nadszedł ten czas...

... kiedy myślę - mógłby już wyjść :-p
Z jednej strony wiem, że dla swojego zdrowia powinien jeszcze 2-3 tygodnie posiedzieć, ale z drugiej - mam już dosyć. Jedyna miła rzecz, która została z ciąży to falujący pod wpływem ruchów brzuch (Tymek jest chyba wyjątkowo delikatny i rzadko się zdarza, żeby mi sprzedał bolesnego kopa, raczej się przeciąga chyba;-) A brzuch mam olbrzymi (i 15kg na plusie). Mogę się wreszcie przeglądać w całej okazałości i do woli, bo w końcu mamy szafę w przedpokoju - z wielkim lustrem. I jak tak patrzę z boku na tę banię (z góry nie wydaje się taka duża), to się dziwię, że jeszcze mogę ustać w pionie :-p Od kilku dni czuję się coraz gorzej - cóż to chyba rozwiązanie się zbliża małymi krokami. Coraz trudniej złapać mi oddech, coraz wolniej chodzę - i do tego już kompletnie przypominam w tym kaczkę. Boli mnie krzyż - czy siedzę, czy stoję, czy leżę, o chodzeniu nawet nie wspominam... Bolą mnie biodra, pachwiny, stawy kolanowe. Coraz bardziej puchną mi nogi, a dosięgnąć do nich (żeby sobie rozmasować) coraz trudniej. W nocy w łóżku trudno mi się przekulać z jednego boku na drugi, napina się wtedy brzuch, bolą plecy...
Tak więc poza tym, że będzie mi brakować smyrania stópkami pod żebrem - chciałabym żeby już był na zewnątrz. Mieszkanie wprawdzie jeszcze nie jest idealnie gotowe, ale żyć się da. Przez te 3 tygodnie, które - jak sądzę - zostały, zdążymy chyba w miarę powykańczać te najważniejsze drobiazgi. Wyprawka gotowa za wyjątkiem wózka. Małe ciuszki poprane i poprasowane, pościel też (choć na razie czeka w workach foliowych, myślę, że ubiorę łóżeczko za jakieś 2 tygodnie). Torba do szpitala względnie spakowana. Szpital z grubsza wybrany (nie jestem jeszcze pewna na 100%, ale pewnie skończy się na tym, co jest najbliżej nas). Wczoraj tam dzwoniłam, żeby dowiedzieć się, jak wygląda u nich sprawa z planowaną cesarką. Cóż, wygląda w ten sposób, że mogę się zgłosić parę dni przed terminem, ale generalnie pewnie skończy się na tym, że przybędę, jak się akcja porodowa zacznie. Oby tylko zdążyli wtedy ze wszystkim... Szykuję się psychicznie na końcówkę listopada, może w okolicach moich imienin;-) Czyli niecały miesiąc:-o
Szok, jak to szybko zleciało. Tak naprawdę do tej pory nie bardzo mogę uwierzyć, że jestem w ciąży, a zaraz będę mieć dziecko na rękach ;-) Niesamowite.
Obok wpisu - brzucho mój w miarę aktualny (sprzed tygodnia). Zdaje się, że Tymek będzie wielkim klocem;-)

poniedziałek, 4 października 2010

Coraz bliżej spotkania...

Czas biegnie, od ostatniego postu minął miesiąc.

Brzuch trochę zwolnił przyrost i całe szczęście, bo w przeciwnym razie chyba bym go nie udźwignęła już :-p

Remont wszedł w fazę meblowania i wykańczania szczegółów. Większość mebli mamy skręconych, jeszcze parę półek trzeba powiesić, no i na szafę do przedpokoju musimy jeszcze trochę poczekać. Teraz trzeba rozlokować w nich nasze rzeczy - czyli posprzątać. Pomalutku zaczyna się wyłaniać jakiś kształt tego naszego mieszkania.
W szczególności zachwyca mnie nasze nowe łóżko (ŁOŻE :-p), które ma 160cm szerokości (do tej pory spaliśmy na 110, więc różnica jest spora), średnio twardy, gruby materac (sprężyny kieszeniowe + lateksowa mata) i do tego cudna nowa pościel - kołdra jest leciutka jak piórko, a ciepła jak pierzyna:-D
Drugi mój ulubiony mebel to stół w kuchni. Nieduży i niepozorny, ale jednak... Stół w kuchni powinien być i kropka:-)

Do rychłego przybycia Tymka jesteśmy też już prawie przygotowani. Mamy większość akcesoriów kosmetycznych, wanienkę, łóżeczko, pościel, ciuszki - wszystko tylko jeszcze trzeba poprać. Czekam jeszcze na kilka przesyłek (m.in. dziś zamówiłam kombinezon), no i wózek musimy nabyć. I będzie wsio.

Niestety poród, którego nie mogłam się doczekać, wyobrażając sobie wspaniałą przygodę nie tylko dla siebie, ale i dla Konrada, wyzwanie, próbę sił - stał się przykrą i przerażająca koniecznością, którą chciałabym jak najdalej odwlec w czasie... A to dlatego, że okazało się, że zamiast rodzić naturalnie, tak jak sobie wymarzyłam, będę mieć cesarskie cięcie. Okulista napisał mi zaświadczenie, że mam rozrzedzoną siatkówkę i ze względu na możliwość jej odklejenia zaleca cięcie cesarskie właśnie:-(
Jestem absolutnie załamana, przerażona. Jedna sprawa to niemożność (prawdopodobnie już definitywna) spełnienia wielkiego marzenia. Muszę jakoś się z tym pogodzić - są marzenia, które się nie spełniają... Ale osobna kwestia to moje obawy związane z zabiegiem i czysto praktyczne sprawy... Nigdy nie miałam żadnej operacji, jedynie drobne, mało inwazyjne zabiegi. Boję się strasznie tego rozcinania wszystkich powłok brzusznych. Boję się znieczulenia, cewnikowania, możliwości powikłań. Boję się, że będę mieć trudności z karmieniem piersią (podobno w przypadku cesarki bywa trudniej), że będzie mi trudno przez pierwsze dni zajmować się małym, bo z powodu bólu rany będę mogła tylko leżeć. Boję się, że będą kłopoty z kolejną ciążą (z którą będę musiała odczekać minimum rok), z kolejnym porodem...
Znam wprawdzie kilka kobiet, które przez to przeszły i nie tylko mają się dobrze, ale niektóre wręcz sobie chwalą... Ale potrzebuję chyba trochę czasu żeby się oswoić z tą myślą... Mam nadzieję, że zdążę przed rozwiązaniem...

No, to tyle aktualnych wieści na ten moment.
Pozdrawiam Was serdecznie i do następnego.