niedziela, 21 października 2012

Na pociechę...

Spotkamy się kiedyś u studni,
wkoło będzie zielono.
Nasze żony będą odświętne,
nawet wódkę wypić pozwolą.

Spotkamy się kiedyś u studni,
takiej zwykłej, z kołowrotem.
Woda w niej będzie chłodna,
w świat uwierzymy z powrotem.

Spotkamy się u studni,
być może, że na drugim świecie.
Bóg przecież jest łaskawy
 i pewnie da nam tę pociechę.

Spotkamy się kiedyś u studni
z wiecznie żywą wodą.
Bellona też zaprosimy,
on przecież będzie polewał.

Spotkamy się u studni
i będziemy znów tacy młodzi.
Nasze żony będą piękne,
nam wódka nie będzie szkodzić.


 (Stare Dobre Małżeństwo)

czwartek, 11 października 2012

?

Ile człowiek jest w stanie udźwignąć? Wciąż się przekonuję, że więcej, niż sądził... Czasem w życiu jest tak, że wszystkie dotychczasowe "nieszczęścia" wydają się dziecinną grą, nieporozumieniem. Ale i przez to trzeba jakoś przebrnąć. Co nas nie zabije to nas wzmocni?...

środa, 3 października 2012

Środa matki pracującej.

Aktywne życie wciągnęło mnie niepostrzeżenie w swój wir i zdaje się uciekać jeszcze szybciej, niż wcześniej, dzień za dniem, dzień za dniem. I już znowu środa jest... Szósta z minutami. Ciemno. Mąż mnie budzi - jest już w przedpokoju, w butach, a Dzieć w łóżeczku gada do siebie i wzywa rodziców. Wstaję, przynoszę Dziecia do naszego łóżka, zawijamy się w kołdrę i próbuję go przekonać, żeby jeszcze pospał, na mleko za wcześnie. Sama też usiłuję zasnąć, ale nic z tego - Dzieć gada, wierci się, skubie mnie po uszach, włazi na mnie, złazi, żąda mleka... Jakoś dobijamy do 6,50. Dłużej nie da się dziecku wmawiać, że jeszcze jest noc, bo się jasno robi. Wstajemy, robimy mleko, sypiemy "ciaki" (chrupki) do miseczki. Tymek wypija cały kubek duszkiem i oznajmia "piłem" (wypiłem). Bierze miseczkę z chrupkami i wędruje do salonu na "baję" - stały rytuał, bez niego dzień się nie liczy. Włączam Kreciki, idę się umyć. Przy okazji wstawiam pranie. Po 10 minutach, już ubrana, czekam, aż Krecik dokończy przygodę z nauką gry na flecie. Idziemy się przewinąć i ubrać. Pielucha po nocy pęka w szwach. Zimno jest, więc zakładamy grube spodnie dresowe, koszulkę z długim rękawem. Jeszcze bluza, buty, czapka, kurtka. Pod pachę wyprawka na październik (pieluchy, chusteczki, ręcznik papierowy) i w drogę - wędrujemy do żłobka. Pożegnanie przebiega sprawnie, dziecko może nie zachwycone, ale bez wielkich protestów wchodzi do sali żłobkowej. Wracając do domu kupuję pieczywo. Wstawiam wodę na herbatę, w międzyczasie przygotowuję ciasto na naleśniki, musi przecież pół godziny "odstać". Robię sobie śniadanie. Zjadam. Biorę się za naleśniki, smażąc oglądam jednym okiem w internecie "Prawo Agaty" - a co, trzeba coś mieć z życia ;-) Naleśniki usmażone, sprzątam w kuchni. Planuję zakupy i wysyłam listę do męża. Włączam zmywarkę. Wieszam pranie, które już się skończyło. Wstawiam następne. Prasuję sobie ciuchy na dzisiaj do pracy. Ścielę łóżko, wietrzę mieszkanie. Ścieram szczyny kota z naszego pufa-wora do siedzenia. Wieszam drugie pranie, które się skończyło. Wstawiam sobie wodę na herbatę, zjadam małą porcję mleka z chrupkami. Nie ma jeszcze 11, dobra nasza ;-) Przede mną odkurzanie, nakarmienie kota, malowanie paznokci, mycie głowy, dokończenie naleśników. Może mi się uda zdrzemnąć kwadrans. A może nie, diabli wiedzą. O 14 wychodzę do pracy. Tam czeka na mnie diagnoza testem Wechslera i urocza dziewczynka z fobią szkolną. Będę w domu o 20-tej. Jeśli będzie brzydka pogoda, to może kolega z pracy podwiezie mnie samochodem. Jak nie - czeka mnie 40-minutowa podróż autobusami, z przesiadką na mało zachęcającym Placu Barlickiego. Jak przyjadę, dziecko będzie pewnie już spać. Sądzę, że i ja będę mieć siłę tylko zjeść kolację i wziąć prysznic, potem padnę do łóżka... Dobrze, że środa jest tylko raz w tygodniu ;-)