czwartek, 30 lipca 2009

Rowerek:-)

Witojta, witojta, jak zawsze mówi na nasz widok kolega Killer:-)

Dawno mnie nie było, ale nie zamierzam się w żadnym razie tłumaczyć;-p Mam swoje powody, dla których nie miałam czasu lub ochoty nic napisać, a są to powody natury osobistej i spuszczę na nie zasłonę milczenia...
No, ale teraz akurat mam czas i ochotę, a nawet trochę treści w głowie;-) Więc podzielę się z Wami pokrótce, co też u mnie słychać.

A najważniejszą sprawą, którą u mnie słychać (albo raczej widać w piwnicy;-) jest... ROWEREK:-D Planowany i obiecywany od dawna, wreszcie się zmaterializował, w postaci używanej, śliwkowej damki, o olbrzymich kołach 28 cali:-) Małżonek był tak miły i poświęcił ostatnio niedzielne przedpołudnie, aby wybrać i przywieźć mi ten rowerek aż z giełdy samochodowej na Widzewie. Ukłon też w stronę teściów, którzy w zasadzie sfinansowali rzeczony zakup:-) Rower wydaje się przy mnie olbrzymi, czuję się na nim taka wysoka;-) Ale dosięgam do pedałów, więc wszystko w porządku;-) I tak od trzech dni praktycznie wszędzie dostajemy się rowerami, ku wielkiej uciesze Konrada i rozpaczy moich ud:-p Faktem jest, że chodzi dość ciężko, więc dosłownie czuję, jak moje nieprzyzwyczajone mięśnie nóg pracują i wytwarzają kwas mlekowy. Mam nadzieję, że nie urosną zanadto;-) Nie bardzo mi się widzą moje nogi rozbudowane jak u Lance'a Armstronga;-p
Mojego śliwkowego "rumaka" możecie zobaczyć na załączonym zdjęciu, z wycieczki na lotnisko Lublinek, kiedy to pojechaliśmy obejrzeć lądowanie z Londynu, ale się nie doczekaliśmy, bo wyszło na jaw, że Kasia nie potrafi czytać rozkładu lotów w internecie;-) No ale wycieczka zaliczona i widzieliśmy dla odmiany jakieś szkolenia ratowników czy kogoś podobnego, helikopter latał w tę i z powrotem, z uczepionymi na linie ludźmi, którzy (chyba) transportowali kukły:-p Konrad się bardzo zafascynował tym;-)

Poza tym w ostatnich dniach zaliczyliśmy bilard z Miśkami w pubie Dwie Dłonie oraz sentymentalny wieczór przy herbacie i lodach z Killerami, w ich mieszkaniu, gdzie kiedyś mieliśmy przyjemność mieszkać, a które niebawem zostanie sprzedane... Oba spotkania bardzo udane, pomijając fakt, że jakoś zapomniałam chyba, jak się w bilard gra:-/ Może w Borkach poćwiczę, bo tam się wybieramy w przyszłym tygodniu na parę dni, a z tego co pamiętam, jest bilard... w naleśnikarni:-)

Uff, to chyba tyle. Następny wpis pewnie będzie o naszym małym wyjeździe, więc czekajcie cierpliwie:-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

2 komentarze:

mamuśka pisze...

Bardzo ci z nim do twarzy:)

PAPROCH pisze...

A, dziękuję:-)))