wtorek, 29 marca 2011

Wiosna... ach to Ty! :-)

Witam.

Wiosna, wiosna nadchodzi!
Ach, jak mnie to cieszy ogromnie! Wprawdzie słyszałam plotki okrutne, że na Wielkanoc ma być śnieg z powrotem, ale póki co świeci boskie słońce, temperatura wyraźnie na plusie (i ma rosnąć!), a w powietrzu czuje się to COŚ, co zawsze poprzedza nadejście mojej ulubionej pory roku :-D
Aż chce się żyć!
Do ważnych dla mnie ludzi zawitała też wiosna w postaci... wizyty bociana;-) Jestem ogromnie ucieszona, czekałam na tę wiadomość niemal jak na wiadomość o własnej ciąży :-p
Trzymajcie się kochani i dbajcie o ten cud! Życzę Wam bardzo powodzenia!

A co u nas nowego?

Jak wszystkim lub prawie wszystkim wiadomo - 11 dni spędziliśmy w szpitalu, a właściwie Tymek spędził. 8 marca zostaliśmy przyjęci na oddział niemowlęcy w Szpitalu CZMP z diagnozą - obturacyjne zapalenie oskrzeli i zapalenie płuc + nieżyt noso-gardła. Tymuś był bardzo biedny, kasłał, furczał, nie mógł oddychać przez nos, nie mógł przez to ssać mleka, miał duszności. Trudne było dla mnie pozostać z nim na cichym i pustym już o tej porze (przyjęto nas koło 18-tej) oddziale, ale wiedziałam, że trzeba i że ktoś musi z nim zostać. I że to muszę być ja - z racji karmienia małego piersią.
Całego pobytu opisywać nie chcę, bo nie bardzo chce mi się do tego wracać w szczegółach.
Napomknę tylko, że biedny Tymuś przez 4 noce musiał być beze mnie, bo się rozchorowałam. Dostawał wtedy mleko sztuczne z butli, na szczęście po moim powrocie od razu przypomniał sobie, jak ssać "cycusia".
Że 5 spośród 6 nocy, jakie spędziłam z nim na oddziale, przespałam na fotelu (nie mając przez ten czas możliwości położenia się nawet na chwilę). Na ostatnią noc (gdy jeszcze nie było wiadomo, że to ostatnia) dostałam - hura! - lekarską leżankę :-/
I że malutki był bardzo dzielny, choć inhalacje to była jego zmora (moja też:-p), jak mu tylko przytykałam maseczkę do twarzy, zaczynał protestować.
Ale wszystkie te trudności opłaciły się, bo w 11 dobie zostaliśmy wypisani do domu z czystymi oskrzelami i płucami.
Aktualnie Tymo czuje się znakomicie, dokazując całymi dniami, aż momentami mam go dosyć :-p

Chłopaczek nasz skończył w sobotę 4 miesiące!
Jak ten czas leci! Szok! Dopiero co pisałam, że skończył trzy... Ani się obejrzymy, a będzie pół roku!
Tymul jest coraz bardziej kontaktowy, wydaje bardzo dużo różnych dźwięków. Ostatnio nauczył się - niestety! - piszczeć:-p
Łapie już ładnie grzechotkę i potrafi nią długo potrząsać, a także czasem przekłada z ręki do ręki. No i oczywiście z upodobaniem pcha ją do ust (jak wszystko inne, co się znajdzie w jego pulchnych łapkach).
Położony na brzuchu - wysoko i bardzo długo trzyma głowę uniesioną, najczęściej podpierając się na przedramionach, poczynił już też kilka prób przewrócenia się samodzielnie na bok/plecy.
Noszony na rękach w pionie trzyma głowę na tyle sztywno, że nie trzeba jej już podtrzymywać.
Posadzony w półleżeniu na kolanach dorosłego, plecami do jego brzucha, siłą mięśni swojego brzuszka próbuje podciągać się do siedzenia - nawet skutecznie, choć na razie nie bardzo pozwalamy mu siedzieć, jeszcze na to za wcześnie.
Ma nadal olbrzymi apetyt, mam wrażenie, że nawet coraz większy. Niedługo moje piersi przestaną wystarczać i zaczniemy powoli wprowadzać jedzonka typu papka z marchewki:-) Ale to za jakiś miesiąc myślę, może półtora.
Ma poczucie humoru, waży już chyba 7kg (przy wypisie ze szpitala 6900g) i coraz więcej rzeczy nosi już w rozmiarze 68. Kolejne pajacyki i koszulki w rozmiarze 62 wędrują do "archiwum":-)

To tyle o Tymku.

Co jeszcze u mnie?
Zmiany wiosenne. A dokładnie jedna duża zmiana. Nagle zafascynowało mnie gotowanie. Wielka od zawsze miłość do jedzenia wybuchła jakby ze zdwojoną siłą, podejrzewam, że w wyniku dwukrotnej w ostatnim czasie konieczności zastosowania rygorystycznej, lekkostrawnej diety;-) Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nagle odkryłam w sobie też miłość do gotowania :-p Może pojawiła się ona w wyniku konieczności - nasza sytuacja jest taka, że jak chcę zjeść coś konkretnego, muszę to sobie na ogół sama zrobić - Konrada ostatnio więcej nie ma w domu, niż jest... Nieistotne jednak skąd, grunt, że pojawiła się i mam nadzieję, że już zostanie. Wcześniej była przykrą koniecznością, teraz - głęboko zafascynowana przeglądam strony internetowe z przepisami kulinarnymi i planuję wypróbowanie wielu z nich w niedalekiej bądź nieco dalszej przyszłości. Plany na zupełnie bliską przyszłość to tarta na obiad (jeszcze nie wiem z czym, może z fetą i ziołami?...) oraz ciasto marchewkowo-bananowe. Na dalszą - z racji obostrzeń związanych z karmieniem - cudowne ciasta i ciastka czekoladowo-orzechowe. Już wypróbowałam przepis na cytrynową babkę piaskową, podobną jak piekło się u mnie w domu, gdy byłam dzieckiem, na weekendy. Sukces! :-) Smak dzieciństwa odtworzony:-)
Tak więc proszę o trzymanie kciuków, żeby mi ta nowa pasja nie przeszła zbyt łatwo - chciałabym żeby moje dzieci miały dobrze gotującą mamę i żeby niedziele kojarzyły im się z domowym ciastem:-) Wprawdzie trochę czasu minie jeszcze, zanim Tymo będzie tych ciast próbował, ale... Nie zaszkodzi już się wprawiać;-)

To tyle chyba.
Piękna pogoda od rana, więc idę pod prysznic, żeby zdążyć wyjść z młodym na krótki spacerek, zanim Konrad wybędzie na 10 godzin do pracy...

Uściski wiosenne!!!

poniedziałek, 7 marca 2011

O miłości i nie tylko.

Pewna dobra znajoma (BUZIAKI, ASIU!:-) zwróciła mi wczoraj uwagę, że dawno nic nie pisałam... Ja na to, że nie mam jakoś weny, że w sumie nie ma o czym...
Lecz po namyśle muszę stwierdzić, że jest o czym! Że co dzień dzieją się rzeczy ważne, wielkie, wspaniałe... Nie dzielenie się nimi z czystego lenistwa (A FE!) to po prostu egoizm.
A nie utrwalanie ich, to głupota, której będę za kilka lat gorzko żałować.
Patrzę na zdjęcia małego ze szpitala i w głowie mi się nie mieści, że zaledwie 3 miesiące temu był taką maluśką pchełką, z nie do końca otwartymi oczkami... Tak bardzo się zmienia!
Trzeba łapać chwile, bo szybko mijają i nigdy nie powrócą, nigdy już nie przeżyję pewnych wrażeń, emocji, wzruszeń...
Więc nadrabiam:-)

Miłość przyszła nie wiadomo skąd i nie do końca wiadomo kiedy.
Pierwsze wspólne tygodnie były bardzo trudne. Mały budził się w nocy, płakał podczas przewijania, obchodziliśmy się z nim trochę jak z jajkiem (nigdy nie zapomnę mojego obsesyjnego strachu związanego z jego wielką głową, kiwającą się bezwładnie na wszystkie strony jak na szypułce :-p) Ja byłam po cięciu słaba, obolała, nie wolno mi było się forsować. Hormony szalały. Piersi bolały... Rosła we mnie irytacja, zniecierpliwienie, zwątpienie - czy to była słuszna decyzja? Czy naprawdę powinniśmy mieć dziecko? Czy ja powinnam być mamą? Trudne emocje podkręcał fakt, że jakoś głupio było mi się z tego zwierzać komukolwiek - jak to, wątpić czy się chce własnego dziecka?! (nawiasem mówiąc dopiero później przeczytałam w pewnej książce dla mam, że takie emocje są udziałem większości kobiet w pierwszych tygodniach po porodzie - szkoda że tak późno to przeczytałam:-p)
No ale nie można się było już z tego wycofać... I dobrze:-)
Nie wiem kiedy irytacja zaczęła ustępować czułości. Pojawiła się cierpliwość, radość z obcowania z tym małym człowiekiem. Poczułam się lepiej, psychicznie i fizycznie. Mam więcej siły, bardziej mi się chce, nie tylko nabrałam wprawy w przewijaniu, ubieraniu małego, ale wręcz polubiłam to:-) To samo z karmieniem. Na początku przykry obowiązek - teraz stał się... no, może nie ulubionym elementem dnia, ale na pewno są to miłe chwile, spędzone z synkiem blisko, w spokoju...
Przed porodem byłam zwolenniczką "chłodnego chowu"... Nie sądziłam, że to kiedyś napiszę, ale...Chromolić chłodny chów ;-) Chcę Tymkowi dać maksymalnie dużo ciepła, tulę go, noszę, biorę nad ranem do naszego łóżka (choć zarzekałam się, że nigdy w życiu;-) i ogólnie rzecz biorąc... ROZPIESZCZAM. Nie umiem inaczej, po prostu skradł moje serce. Dałabym mu wszystko, oddałabym życie za niego - teraz już jestem pewna - choć kiedyś uważałam takie stwierdzenie za patetyczny frazes...
Aktualnie jest chory... Serce mi pęka, gdy słyszę jak kaszle i rzęzi. Oddałabym dużo, żeby zachorować zamiast niego, żeby tylko on się nie męczył... nie sadziłam, że pokocham go tak bardzo. Nie sądziłam chyba, że można tak kochać...
Wiem, jak bardzo pompatycznie to wszystko brzmi, ale wszystko to najprawdziwsza prawda :-) I tylko to się liczy.

A tak bardziej prozaicznie...
Tymo skończył 3 miesiące. Jest dużym chłopakiem - na ostatnim mierzeniu w przychodni miał 62cm i ważył 6600g (wciąż tylko na piersi!) W ciągu dnia coraz bardziej aktywny, absorbujący - uwielbia być noszony na rękach, a jego druga ulubiona rozrywka to siedzenie w bujaczku i obserwowanie naszej zwykłej aktywności - dzięki temu często mogę ugotować obiad czy poprasować stertę tetry nawet gdy nie śpi. Ma poczucie humoru - śmieszą go dziwne dźwięki typu imitowanie pierdzenia lub gdakania kury, rymowane wierszyki, wesołe pioseneczki. Uśmiecha się szeroko na widok pochylających się nad nim twarzy, w szczególności preferuje te znane sobie - takie mam wrażenie. Jest dzielny i grzeczny u lekarza oraz podczas podawania leków. Przeważnie przesypia całe noce - od 22-giej do 6-tej. Leżąc na brzuchu wysoko i długo utrzymuje główkę. Włożona do ręki grzechotką potrafi potrząsać bez wypuszczania nawet 15-20 minut (dziś zaobserwowałam:-) Wydaje mnóstwo dźwięków. Ostatnio odkrył istnienie swoich rąk - wyciąga je przed siebie i w skupieniu, z pewnym zdziwieniem, kontempluje zaciśnięte piąstki. Bardzo lubi kąpiele i spacery (ale nie lubi być ubierany na spacer). Potrafi dać się we znaki, np. wymuszając histerycznym płaczem noszenie na rękach, ale w porównaniu do dzieci z zasłyszanych opowieści - jest dosyć spokojnym i bardzo pogodnym dzieckiem.
No i w ogóle jest strasznie fajny:-)
Prawdziwy skarb nam się trafił ;-)

Uch, rozpisałam się trochę, musi Wam znowu na dłuższy czas wystarczyć;-)
Do następnego!