poniedziałek, 29 września 2008

Na walizkach.

Przeprowadzka tuż, tuż.
Mieszkanie zwalnia się od jutra, właściciele jeszcze chcą trochę posprzątać, tak że pod koniec tygodnia będziemy mogli tam zataszczyć swoje manatki. Co nie będzie zadaniem prostym;-p
W tej chwili nasze rzeczy znajdują się po kawałku w trzech domach: u moich rodziców (głównie ciuchy i moje kosmetyki), u rodziców pana małżonka, czyli teściów (też ciuchy, jakieś sprzęty no i klatka ze zwierzętami) oraz u naszych zacnych przyjaciół Killerów, w piwnicy (sprzęty kuchenne, ręczniki, pościel). Tak więc żyjemy w tej chwili (a chwila ta trwa niestety od ponad miesiąca) dość prowizorycznie, z tym, co udało nam się ulokować u rodziców, w kąciku salonu;-) Niezależnie od tego, czego potrzebuję, muszę szperać i grzebać w plecakach i przepastnych kosmetyczkach. Co gorsza od czasu do czasu okazuje się, że coś, co chciałabym założyć w ogóle nie znajduje się w tym mieszkaniu i muszę chwilowo o tym zapomnieć. Podobnie rzecz się ma z moimi "zawodowymi" książkami i papierami-część jest ze mną w Łodzi, część u teściów. Z wątpliwościami zawodowymi radzę więc sobie jak umiem, podkradając fachową literaturę Mamie;-)
Kiedy przyjdzie do przeprowadzki, będziemy musieli jakoś przemieścić nasze rzeczy z mieszkania rodziców, z mieszkania Killerów, a potem, przy sprzyjającej okoliczności (tzn. jak się uda zorganizować transport) resztę całego tego majdanu z Sieradza.
OJ:-/ Oto co mam do powiedzenia na ten temat.
Nie lubię przeprowadzek i stresują mnie one niezmiernie, a to już trzecia w moim krótkim dorosłym życiu, co gorsza druga z miasta do miasta:-/ I niestety nie mogę powiedzieć, że "mam nadzieję, że ostatnia", bo wiem, że za niezbyt długi czas (rok, półtora?...) będziemy się stamtąd wynosić (w końcu nie można wiecznie mieszkać w wynajętej kawalerce, tym bardziej, że planujemy na przyszły rok powiększenie rodziny).
Ale w sumie, póki co (pomijając konieczność przeprowadzki), cieszę się bardzo na tę zmianę. Dwa lata po ślubie chcemy wreszcie zaznać trochę prawdziwej samodzielności, rządzić się i prowadzić dom po swojemu... Wiadomo, że nie ma jak obiadki Mamy czy Taty, które czekają na stole, gdy się wraca do domu. Ale z drugiej strony... Czas już pobyć kurą domową;-) Może wreszcie rozwinę się kulinarnie, a może nawet... polubię kucharzenie? Kto wie?;-)
Tymczasem trzymajcie kciuki za naszą przeprowadzkę. Żeby poszła sprawnie i przyjemnie (o ile to możliwe;-p) i żebyśmy już mogli się cieszyć byciem "na swoim" zamiast "na walizkach":-)

wtorek, 23 września 2008

Proza życia...

Mam katar.
Jestem zmęczona.
Przeszłam dziś w pracy wstępne szkolenie BHP, żadna frajda, tylko dużo czytania i podpisywania - zasady użytkowania czajnika elektrycznego, komputera, drukarki, kserokopiarki, niszczarki (łącznie z zaleceniem, żeby do tej ostatniej nie wkładać rączek;-) Obłęd w ciapki. Na koniec zasypałam panu od BHP szafkę proszkiem z gaśnicy proszkowej, bo powiedział, że jak nacisnę dźwignię, nic się nie powinno stać, bo wskaźnik ciśnienia pokazuje, że ciśnienia niet;-p No, jakieś chyba jednak było;-p Pan powiedział, że mam się nie przejmować, bo to przecież on mi pozwolił;-)
A "mój" gabinecik pachnie... Sama nie wiem, jak to określić. To taki specyficzny zapach gabinetu psychologicznego. Mówię Wam, pokój mojej Mamy w poradni pachnie tak samo:-) Nie wiem co to jest:-o
I pogoda jakaś taka nieszczególna. Listopadowa, choć to wrzesień.
Mąż też zmęczony i podziębiony...

Ot, proza życia... Oby do lata;-)

niedziela, 21 września 2008

Inauguracja;-)

Kochani!
Rozpoczynam pisanie tego bloga... ot tak, bo mam ochotę na prawdziwego, mojego własnego bloga. Bo dobrze mi się tu pisało. Bo mam nadzieję, że czasem ktoś ze "starych znajomych" tu zajrzy:-)
Po powrocie z Anglii rozpoczęłam zupełnie nowy etap życia.
Tamto... Rozpłynęło się, nie wiem jak i gdzie, ale gdy o tym myślę, nie mogę sobie przypomnieć, jak to właściwie było. Czy w ogóle było?...
Nawet jak było to minęło, teraz jest nowe.
Jestem psychologiem, nie kelnerką.
W przedszkolu, nie w hotelu.
Mieszkam w Łodzi, na razie nigdzie dalej się nie wybieram. No, chyba że na weekend, do mojego Sieradza kochanego:-)
To tyle.
Nowe życie uważam za otwarte;-)
Zapraszam do czytania i komentowania.