poniedziałek, 16 maja 2011

Bohaterowie.

Chodzi mi ten wpis po głowie już od kilku dni...
Zbliża się Dzień Matki, trochę potem - Dzień Ojca. Ale nie będę już z nim zwlekać.
Kiedyś przeczytałam, żeby nie tracić nigdy okazji, by powiedzieć komuś, że się go kocha. I nie czekać.
Ten wpis dedykuję moim Rodzicom, bo ich kocham jak nie wiem co;-)
Zawsze byli (i nadal są!) moimi bohaterami.
Kiedy byłam dzieckiem Mama była dobrą wróżką, która potrafiła z pudełka po butach wyczarować domek dla lalek (w jaki sposób domek skończył - na to spuszczę zasłonę milczenia;-) , uszyć złotą sukienkę jak dla królewny i piekła fantastyczne torty. Dziś podziwiam ją za determinację, z jaką zawalczyła o siebie - wyszła z ciężkiej depresji, jest świetną, energiczną, zadbaną kobietą - chciałabym taka być, mając tyle lat, ile ma Mama ;-)
Ponad dwadzieścia lat temu Tata był moim bohaterem, który nauczył mnie jeździć na rowerze, zabierał na wyprawy w góry, wiedział wszystko o gwiazdach i planetach:-) Dziś, codziennie od nowa, zadziwia mnie siłą i walecznością. Walczy ze wstrętną chorobą tak, jak ja nigdy nie walczyłam o nic. Nie wiem czy bym potrafiła. Chciałabym być tak silna, mieć w sobie tyle woli walki, optymizmu, co on.
Razem tworzą fajny związek, mimo ponad 30 lat spędzonych razem, wciąż wydają się być w sobie zakochani. Mają lepsze i gorsze momenty, jak to w każdym związku, ale tak naprawdę jeśli moje małżeństwo będzie za 20 lat wyglądać tak jak małżeństwo moich Rodziców, to będę uważała to za wielki sukces:-)
Mamo, Tato - z okazji nadchodzących Waszych "świąt" i całkiem bez okazji, życzę Wam wszystkiego cudownego.
Kocham Was bardzo.


sobota, 14 maja 2011

No i proszę:-)

Jednak jest:-)
Wprawdzie komentarze zniknęły, ale to akurat nie taka straszna strata.
Po deszczowym wczorajszym dniu, dziś znów słonko. I ciasto mi się wczoraj udało.
Więc humor mam dziś dobry. I dziecko moje też ma dobry, śmieje się do mnie szczerbato (choć na dole ma już PRAWIE dwie jedynki;-) i wymachuje śliniakiem. Lecę go przewinąć i ubrać, mam nadzieję, że pójdziemy we trójkę na długi spacer.
I Wam radzę to samo;-)

piątek, 13 maja 2011

Był wpis, nie ma wpisu.

Kto zdążył przeczytać ten ma szczęście.
Przez półtora dnia były problemy z Bloggerem, wchodzę dziś wieczorem - nie ma ostatniego wpisu. A tak się naprodukowałam. Niech to szlag trafi :-/
Bardzo mi smutno, wpis był prosto z serca, sentymentalny, na uśmiechnięcie się.
Nie będę go powtarzać, to już by nie było to samo...
Może cholerny Blogger jeszcze go przywróci.
Ech... Trzynasty, i do tego piątek ;-p

czwartek, 12 maja 2011

Już maj!

Mój ulubiony miesiąc w roku.
Niestety, jak wszystko, co ulubione, przemija zbyt szybko. Dopiero się zaczął, a tu już prawie połowa... Cieszę się więc nim, póki czas.
Oczywiście czerwiec jest też wspaniały, lipiec i sierpień również są przyjemne, o ile nie ma zbyt dużych upałów, bardzo lubię wrzesień...
Ale tylko maj ma to "coś".

W maju, jedenaście lat temu, po raz pierwszy spotkałam swoich teściów :-) Pogoda była przepiękna, gorąco, chyba cieplej, niż teraz. Miałam 17 lat, a mój przyszły małżonek 18 :-D Nie wiem, czy ktokolwiek sądził wtedy, że zostaniemy małżeństwem. No, ja wiedziałam ;-) Pamiętam jak mama, ciepła kobieta o głosie, który do tej pory kojarzy mi się z Kasią Nosowską, towarzyszyła mi w kuchni, gdzie jadłam przed wyjściem na ognisko kanapkę z żółtym serem i rzodkiewką :-) Na obiad były paluszki rybne...
Poznałam też wtedy Marka i Michała, wówczas dość dla mnie przypadkowe i obojętne osoby... Nie miałam pojęcia, jak ważni będą w moim życiu - uważam ich dotąd za bardzo dobrych przyjaciół:-)

Czas szybko mijał i cztery lata później, 1 maja - w dniu wejścia Polski do UE, Konrad poprosił mnie o rękę. Znów pamiętam szczegóły, mam przed oczami jakby fotografie z tamtych dni. Poznań, znów przepiękny, słoneczny przełom kwietnia i maja. Spacery po parkach - a w nich forsycje, bzy, kwitnące kasztany. Pokój w akademiku, gdzie przyszły mąż karmił mnie zupką z serka topionego (PYCHA!), omletem z salami, awokado z twarożkiem i tuńczykiem :-) TEN wieczór - kawiarnia Drugi Dom, pierścionek z cyrkonią, ciepły deszcz na rynku, gdzie słuchaliśmy koncertu na dudy...

Szybko minęło trochę ponad dwa lata i - też w maju, tyle że pod koniec - staliśmy na ślubnym kobiercu ;-) Kobierca wprawdzie nie pamiętam, za to utkwiły mi w pamięci jakieś przedziwne złote dekoracje na ścianach urzędu. I znowu ładna pogoda, choć nieco wietrznie. Panika przed wyjściem, bo świadek (Miśku, do tej pory pamiętam stres, jakiego mi przysporzyłeś;-) się spóźnia. Zniszczony obcas nowego kremowego pantofla. Kremowa taksówka i białe, BOSKO pachnące frezje. Tłum ludzi. Przesympatyczna pani kierownik USC. Mocny głos Konrada składającego przysięgę, i mój - też mocny, pewny, choć mniej donośny. I mój śmiech - obrączka nie chciała wejść mi na palec (utyłam z tych nerw?;-) Morze kwiatów, morze dobrych życzeń, góra prezentów i prezencików. Boski tort w kawiarni Cafe Wiedeńska. Potem w pubie Szafa tosty z żółtym serem :-D

Cztery lata później, ślub Miśka i Asi. Oczywiście - piękna pogoda, ciepły wiatr, urokliwy kościółek kawałek za Sieradzem. Znów migawki - stoimy pod kościołem we trójkę - ja, Konrad i Marek, nikogo jeszcze nie ma, wygłupiamy się. Kolejna migawka - młodzi przyjeżdżają srebrnym nowym "garbusem", którego - jak się później okazuje - Michał sprezentował małżonce. Cyk - następne wspomnienie: organista uruchamia buczące jak startujący śmigłowiec organy, Michał robi jakąś minę, wszyscy dusimy się ze śmiechu, najbardziej dusi się partner siostry Michała - niejaki Lewy:-) Potem cyk: już jedziemy korowodem samochodów do sali weselnej - kropi, świeci słońce, widać tęczę. W momencie gdy wszyscy wreszcie pakujemy się do sali, z nieba rozlewają się wiadra deszczu... Wspaniały wieczór, bardzo mile wesele :-)
Parę dni potem - Dzień Matki, podglądamy na monitorze USG małego człowieka w moim brzuchu. Jeszcze nie wiemy, czy to on czy ona, ale najważniejsze, że zdrowe i macha do nas rączką, nonszalancko opierając nogę o "strop" swojego mieszkanka ;-)



Dziś jest z nami, ma 5,5 miesiąca i idzie mu już drugi ząb. Właśnie się obudził, weszłam do sypialni zwabiona jego pogruchiwaniem. Nadal nonszalancki - tym razem noga w ustach ;-)
Zmykam więc - przewinąć, przebrać, poprzytulać - życząc Wam wspaniałego maja. Jeszcze ponad dwa tygodnie! :-)