środa, 30 lipca 2014

Pod sufitem.

Długo o tym myślałam.
Chyba od kilku lat. Jakiś czas temu wpisałam to nawet na listę rzeczy, które chcę zrobić, zanim zejdę z tego świata.
Wspinanie. Sztuczna ścianka, zwana przez wspinaczy "panelem".
Przez parę lat na myśleniu się kończyło, jakoś nie mogłam się zebrać, żeby wreszcie spróbować. Może coś we mnie musiało ostatecznie dojrzeć, a może musiały się ułożyć odpowiednio różne okoliczności.
Aż w końcu niedawno spotkałam na swojej drodze sympatycznego gościa, który się trochę na tym zna i w mojej głowie coś zaskoczyło: "Teraz spróbuję" :-)
Namówiłam męża.
Tymka odstawiliśmy do Babci.
Wygodne portki, sportowe buty, krótkie paznokcie, coś do picia.
Centrum Wspinaczkowe Stratosfera w Manufakturze.
Uprząż, lina, podstawowy węzeł. Trzęsące się ręce, wzrok wbity w sufit, gdzie też znajdują się chwyty do złapania się - gdyby ktoś tam wlazł :-) (oczywiście są tacy, co włażą). Krótki instruktaż mojego znajomego i... na pohybel! :-) Ścianka dla dzieci, z wymalowaną żyrafą, lekko pochylona "od siebie", czyli tak jakby się wspinać na bardzo stromą górę.

Rzeczona ścianka, fotka z internetu.


Dużo wygodnych chwytów. Wchodzę. Noga, ręka, noga, miednica do przodu, brzuch przy ścianie. Palce - nieprzyzwyczajone - drżą i bolą. Znajomy, który mnie asekuruje, i któremu muszę w tym momencie zaufać, mówi: "Puść na chwilę, daj odpocząć rękom, a potem wejdź na samą górę i zajrzyj, jak wygląda z drugiej strony". Boję się, ale puszczam, w końcu się na tym zna. Ręce odpoczywają, a ja wiszę 7 czy 8 metrów nad podłogą i nie wierzę, że to robię :-) A potem idę dalej. Ręka, noga, ręka... Jestem prawie pod sufitem. Zaglądam za ściankę - jest dosyć cienka i są za nią jakieś rury :-p Mówię "blok", co jest sygnałem dla asekurującego, że ma się przygotowywać do opuszczania mnie. Kiedy jestem na dole, tak trzęsą mi się nogi, że siadam na chwilę na materacu w kącie :-) Teraz Konrad, idzie mu oczywiście równie dobrze albo lepiej, wiadomo - facet, ma silniejsze ręce.
Mimo początkowego przerażenia, chcę więcej. Próbujemy pionowej. Dostajemy woreczek z magnezją, którą nakładamy na dłonie, żeby mniej się pociły. Pionowa to już wyższa szkoła jazdy, dodatkowo jest mniej chwytów, mniej wygodne... Co mi tam, próbuję. Przed połową kombinuję, kombinuję, nie mogę dosięgnąć chwytu takiego, żebym mogła podciągnąć się wyżej. "Blok", opadam na dół. Konrad wchodzi na samą górę :-) Znowu kilka zdań objaśnień, o trudnościach dróg wspinaczkowych itp. I największe wyzwanie - ściana w przewieszeniu, czyli nachylona "do siebie", coś jakby uchylony lufcik ;-) Wiążę ósemkę na linie, nieźle mi idzie. Słyszę "Widzisz ten niebieski chwyt? Jak do niego dojdziesz, będzie dobrze". Robię dwa podejścia, zanim udaje mi się solidnie uczepić ściany. To jest już bardzo trudne. Ręce bolą, ciało odruchowo całe chce się przytulić do ściany, ale to oczywiście bez sensu, nie mogłabym dalej iść. Resztkami sił dochodzę do niebieskiego chwytu! Krzyczę "blok", odpadam od ściany i... prawa fizyki działają jak należy - lecę na linie w stronę przeciwległej ściany, huśtam się w uprzęży dobre 4 metry nad podłogą. Fantastyczne uczucie, śmieję się w głos :-)
Schodzę spocona, brudna od magnezji, drżą mi ręce (już nie ze strachu, ale z wysiłku). Chcę jeszcze.
Może znalazłam wreszcie coś dla siebie? Coś co pomoże się zrelaksować po ciężkim tygodniu, odciąć od wewnętrznego szumu, nauczyć się walczyć z własną słabością (bo to jest chyba najistotniejsze, kiedy się jest uczepionym parę metrów nad ziemią na własnych palcach i przedramionach i chce się wejść jeszcze pół metra, jeszcze metr wyżej)... A może nie, może mój słomiany zapał, z którego słynę, znowu weźmie górę...
 Myślę, że jednak chcę popróbować. To był mój pierwszy raz na panelu, jestem jednak pewna, że nie ostatni :-)



czwartek, 10 lipca 2014

poniedziałek, 7 lipca 2014

Małe i dobre :-)

Szwendając się z zamiarami relaksacyjnymi po internecie trafiłam kiedyś na niżej podlinkowanego bloga, a dziś - na wpis, który mnie urzekł i przypomniał po raz kolejny jak ważne w naszym życiu są - jak to się mówi - pierdoły :-)

http://otozto.pl/male-radosci/

Wcisnęłam na chwilę umysłową spację i zastanowiłam się, jakież to drobiazgi obecnie czynią moje życie przyjemniejszym...

Świeżo zmielona i zaparzona kawa w białym kubeczku ze szwedzkiego sklepu na litrę "i" ;-)
Do tego najchętniej czekoladowo-orzechowe wafelki z marketu na literę "l" :-)

Czytanie książki na balkonie, w ciepłe, ale rześkie przedpołudnie.

Znalezienie nieoczekiwanie w internecie lub czasopiśmie urzekającego zdjęcia...



Zapach oleju kokosowego, którym smaruję wieczorem dziób. Albo ręce. Albo nakładam go na włosy ;-)

Szarawary smyrające moje nogi, kiedy chodzę w nich (w szarawarach, nie w nogach) przy delikatnym wietrze.

Dźwięki wywołujące miły dreszczyk i relaksujące umysł, tzw. ASMR (odgłos szczotkowania włosów, czyszczenia uszu, strzyżenia, przewracania kartek w książce itp.) Wyszukuję je na you tube i słucham wieczorami (przez słuchawki!). Zaciekawionych odsyłam do kilku, które lubię najbardziej ;-)
https://www.youtube.com/watch?v=EKRkcQoN7jk
https://www.youtube.com/watch?v=JdPEOYhwfuI
https://www.youtube.com/watch?v=_Ee2cFL9Jv0

Życie potrafi być naprawdę miłe :-)


środa, 2 lipca 2014

Zmiany...

Jak widzicie - pozmieniało się.
Cukierkowo jest teraz :-)
Mam nadzieję, że się podoba.