Z jednej strony wiem, że dla swojego zdrowia powinien jeszcze 2-3 tygodnie posiedzieć, ale z drugiej - mam już dosyć. Jedyna miła rzecz, która została z ciąży to falujący pod wpływem ruchów brzuch (Tymek jest chyba wyjątkowo delikatny i rzadko się zdarza, żeby mi sprzedał bolesnego kopa, raczej się przeciąga chyba;-) A brzuch mam olbrzymi (i 15kg na plusie). Mogę się wreszcie przeglądać w całej okazałości i do woli, bo w końcu mamy szafę w przedpokoju - z wielkim lustrem. I jak tak patrzę z boku na tę banię (z góry nie wydaje się taka duża), to się dziwię, że jeszcze mogę ustać w pionie :-p Od kilku dni czuję się coraz gorzej - cóż to chyba rozwiązanie się zbliża małymi krokami. Coraz trudniej złapać mi oddech, coraz wolniej chodzę - i do tego już kompletnie przypominam w tym kaczkę. Boli mnie krzyż - czy siedzę, czy stoję, czy leżę, o chodzeniu nawet nie wspominam... Bolą mnie biodra, pachwiny, stawy kolanowe. Coraz bardziej puchną mi nogi, a dosięgnąć do nich (żeby sobie rozmasować) coraz trudniej. W nocy w łóżku trudno mi się przekulać z jednego boku na drugi, napina się wtedy brzuch, bolą plecy...
Tak więc poza tym, że będzie mi brakować smyrania stópkami pod żebrem - chciałabym żeby już był na zewnątrz. Mieszkanie wprawdzie jeszcze nie jest idealnie gotowe, ale żyć się da. Przez te 3 tygodnie, które - jak sądzę - zostały, zdążymy chyba w miarę powykańczać te najważniejsze drobiazgi. Wyprawka gotowa za wyjątkiem wózka. Małe ciuszki poprane i poprasowane, pościel też (choć na razie czeka w workach foliowych, myślę, że ubiorę łóżeczko za jakieś 2 tygodnie). Torba do szpitala względnie spakowana. Szpital z grubsza wybrany (nie jestem jeszcze pewna na 100%, ale pewnie skończy się na tym, co jest najbliżej nas). Wczoraj tam dzwoniłam, żeby
Szok, jak to szybko zleciało. Tak naprawdę do tej pory nie bardzo mogę uwierzyć, że jestem w ciąży, a zaraz będę mieć dziecko na rękach ;-) Niesamowite.
Obok wpisu - brzucho mój w miarę aktualny (sprzed tygodnia). Zdaje się, że Tymek będzie wielkim klocem;-)