poniedziałek, 4 października 2010

Coraz bliżej spotkania...

Czas biegnie, od ostatniego postu minął miesiąc.

Brzuch trochę zwolnił przyrost i całe szczęście, bo w przeciwnym razie chyba bym go nie udźwignęła już :-p

Remont wszedł w fazę meblowania i wykańczania szczegółów. Większość mebli mamy skręconych, jeszcze parę półek trzeba powiesić, no i na szafę do przedpokoju musimy jeszcze trochę poczekać. Teraz trzeba rozlokować w nich nasze rzeczy - czyli posprzątać. Pomalutku zaczyna się wyłaniać jakiś kształt tego naszego mieszkania.
W szczególności zachwyca mnie nasze nowe łóżko (ŁOŻE :-p), które ma 160cm szerokości (do tej pory spaliśmy na 110, więc różnica jest spora), średnio twardy, gruby materac (sprężyny kieszeniowe + lateksowa mata) i do tego cudna nowa pościel - kołdra jest leciutka jak piórko, a ciepła jak pierzyna:-D
Drugi mój ulubiony mebel to stół w kuchni. Nieduży i niepozorny, ale jednak... Stół w kuchni powinien być i kropka:-)

Do rychłego przybycia Tymka jesteśmy też już prawie przygotowani. Mamy większość akcesoriów kosmetycznych, wanienkę, łóżeczko, pościel, ciuszki - wszystko tylko jeszcze trzeba poprać. Czekam jeszcze na kilka przesyłek (m.in. dziś zamówiłam kombinezon), no i wózek musimy nabyć. I będzie wsio.

Niestety poród, którego nie mogłam się doczekać, wyobrażając sobie wspaniałą przygodę nie tylko dla siebie, ale i dla Konrada, wyzwanie, próbę sił - stał się przykrą i przerażająca koniecznością, którą chciałabym jak najdalej odwlec w czasie... A to dlatego, że okazało się, że zamiast rodzić naturalnie, tak jak sobie wymarzyłam, będę mieć cesarskie cięcie. Okulista napisał mi zaświadczenie, że mam rozrzedzoną siatkówkę i ze względu na możliwość jej odklejenia zaleca cięcie cesarskie właśnie:-(
Jestem absolutnie załamana, przerażona. Jedna sprawa to niemożność (prawdopodobnie już definitywna) spełnienia wielkiego marzenia. Muszę jakoś się z tym pogodzić - są marzenia, które się nie spełniają... Ale osobna kwestia to moje obawy związane z zabiegiem i czysto praktyczne sprawy... Nigdy nie miałam żadnej operacji, jedynie drobne, mało inwazyjne zabiegi. Boję się strasznie tego rozcinania wszystkich powłok brzusznych. Boję się znieczulenia, cewnikowania, możliwości powikłań. Boję się, że będę mieć trudności z karmieniem piersią (podobno w przypadku cesarki bywa trudniej), że będzie mi trudno przez pierwsze dni zajmować się małym, bo z powodu bólu rany będę mogła tylko leżeć. Boję się, że będą kłopoty z kolejną ciążą (z którą będę musiała odczekać minimum rok), z kolejnym porodem...
Znam wprawdzie kilka kobiet, które przez to przeszły i nie tylko mają się dobrze, ale niektóre wręcz sobie chwalą... Ale potrzebuję chyba trochę czasu żeby się oswoić z tą myślą... Mam nadzieję, że zdążę przed rozwiązaniem...

No, to tyle aktualnych wieści na ten moment.
Pozdrawiam Was serdecznie i do następnego.

10 komentarzy:

agacioszka pisze...

Jesteś jedną z dwóch kobiet, jakie znam, które wolą poród naturalny od cesarki. :)
Jak wiadomo - wszystko ma swoje zady i walety. Mam nadzieję, że po wszystkim stwierdzisz, że tych walet było więcej. :)

PAPROCH pisze...

Wątpię... Poród miał być przygodą życia... Ale cóż, nic na to nie poradzę, a Tymek musi wyjść, tak czy inaczej, więc muszę jakoś się z tym oswoić... Pracuję nad tym:-)

mamuśka pisze...

Opracuj sobie jakąś inną przygodę. Skocz ze spadochronem albo co...

PAPROCH pisze...

Hmm... Ze spadochronem to chyba się nie odważę. Ale może coś wymyślę.

mamuśka pisze...

Ja myślę ,że skok ze spadochronem wymaga mniej odwagi niż urodzenie dziecka...

PAPROCH pisze...

Ja tam bym się bała sto razy bardziej skoku niż porodu :-p

tataradka pisze...

A ja Kasię podziwiam, rozumiem, współczuję jej i też mi przykro. "Prawie robi dużą różnicę". Myślę, że tylko Tymek może tu coś zaradzić.

mamuśka pisze...

Ktoś tu wnuka namawia do rebelii:))

PAPROCH pisze...

Może go namówimy, żeby nie wychodził? Taniej będzie, pieluch nie potrzeba wtedy i różnych innych dupereli... ;-)

tataradka pisze...

Myślałem o pocieszeniu, nie rebelii.