Wiosna, wiosna nadchodzi!
Ach, jak mnie to cieszy ogromnie! Wprawdzie słyszałam plotki okrutne, że na Wielkanoc ma być śnieg z powrotem, ale póki co świeci boskie słońce, temperatura wyraźnie na plusie (i ma rosnąć!), a w powietrzu czuje się to COŚ, co zawsze poprzedza nadejście mojej ulubionej pory roku :-D
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGcBUfOluuv65y0orBBHbCzI5vhHTDs5kL0Ky3fFLcb9WgivSGtaYNCCHRJaSIR-zg9z0PoYQL_v3rKBoIOmLvNmqIJUqEb8T4FOBfnWuDwpKHnCzZYAC8vnkco0Kof8sqJWtt89FvGSs/s200/bocianki.jpg)
Aż chce się żyć!
Do ważnych dla mnie ludzi zawitała też wiosna w postaci... wizyty bociana;-) Jestem ogromnie ucieszona, czekałam na tę wiadomość niemal jak na wiadomość o własnej ciąży :-p
Trzymajcie się kochani i dbajcie o ten cud! Życzę Wam bardzo powodzenia!
A co u nas nowego?
Jak wszystkim lub prawie wszystkim wiadomo - 11 dni spędziliśmy w szpitalu, a właściwie Tymek spędził. 8 marca zostaliśmy przyjęci na oddział niemowlęcy w Szpitalu CZMP z diagnozą - obturacyjne zapalenie oskrzeli i zapalenie płuc + nieżyt noso-gardła. Tymuś był bardzo biedny, kasłał, furczał, nie mógł oddychać przez nos, nie mógł przez to ssać mleka, miał duszności. Trudne było dla mnie pozostać z nim na cichym i pustym już o tej porze (przyjęto nas koło 18-tej) oddziale, ale wiedziałam, że trzeba i że ktoś musi z nim zostać. I że to muszę być ja - z racji karmienia małego piersią.
Całego pobytu opisywać nie chcę, bo nie bardzo chce mi się do tego wracać w szczegółach.
Napomknę tylko, że biedny Tymuś przez 4 noce musiał być beze mnie, bo się rozchorowałam. Dostawał wtedy mleko sztuczne z butli, na szczęście po moim powrocie od razu przypomniał sobie, jak ssać "cycusia".
Że 5 spośród 6 nocy, jakie spędziłam z nim na oddziale, przespałam na fotelu (nie mając przez ten czas możliwości położenia się nawet na chwilę). Na ostatnią noc (gdy jeszcze nie było wiadomo, że to ostatnia) dostałam - hura! - lekarską leżankę :-/
I że malutki był bardzo dzielny, choć inhalacje to była jego zmora (moja też:-p), jak mu tylko przytykałam maseczkę do twarzy, zaczynał protestować.
Ale wszystkie te trudności opłaciły się, bo w 11 dobie zostaliśmy wypisani do domu z czystymi oskrzelami i płucami.
Aktualnie Tymo czuje się znakomicie, dokazując całymi dniami, aż momentami mam go dosyć :-p
Chłopaczek nasz skończył w sobotę 4 miesiące!
Jak ten czas leci! Szok! Dopiero co pisałam, że skończył trzy... Ani się obejrzymy, a będzie pół roku!
Tymul jest coraz bardziej kontaktowy, wydaje bardzo dużo różnych dźwięków. Ostatnio nauczył się - niestety! - piszczeć:-p
Łapie już ładnie grzechotkę i potrafi nią długo potrząsać, a także czasem przekłada z ręki do ręki. No i oczywiście z upodobaniem pcha ją do ust (jak wszystko inne, co się znajdzie w jego pulchnych łapkach).
Położony na brzuchu - wysoko i bardzo długo trzyma głowę uniesioną, najczęściej podpierając się na przedramionach, poczynił już też kilka prób przewrócenia się samodzielnie na bok/plecy.
Noszony na rękach w pionie trzyma głowę na tyle sztywno, że nie trzeba jej już podtrzymywać.
Posadzony w półleżeniu na kolanach dorosłego, plecami do jego brzucha, siłą mięśni swojego brzuszka próbuje podciągać się do siedzenia - nawet skutecznie, choć na razie nie bardzo pozwalamy mu siedzieć, jeszcze na to za wcześnie.
Ma nadal olbrzymi apetyt, mam wrażenie, że nawet coraz większy. Niedługo moje piersi przestaną wystarczać i zaczniemy powoli wprowadzać jedzonka typu papka z marchewki:-) Ale to za jakiś miesiąc myślę, może półtora.
Ma poczucie humoru, waży już chyba 7kg (przy wypisie ze szpitala 6900g) i coraz więcej rzeczy nosi już w rozmiarze 68. Kolejne pajacyki i koszulki w rozmiarze 62 wędrują do "archiwum":-)
To tyle o Tymku.
Co jeszcze u mnie?
Zmiany wiosenne. A dokładnie jedna duża zmiana. Nagle zafascynowało mnie gotowanie. Wielka od zawsze miłość do jedzenia wybuchła jakby ze zdwojoną siłą, podejrzewam, że w wyniku dwukrotnej w ostatnim czasie konieczności zastosowania rygorystycznej, lekkostrawnej diety;-) Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nagle odkryłam w sobie też miłość do gotowania :-p Może pojawiła się ona w wyniku konieczności - nasza sytuacja jest taka, że jak chcę zjeść coś konkretnego, muszę to sobie na ogół sama zrobić - Konrada ostatnio więcej nie ma w domu, niż jest... Nieistotne jednak skąd, grunt, że pojawiła się i mam nadzieję, że już zostanie. Wcześniej była przykrą koniecznością, teraz - głęboko zafascynowana przeglądam strony internetowe z przepisami kulinarnymi i planuję wypróbowanie wielu z nich w niedalekiej bądź nieco dalszej przyszłości. Plany na zupełnie bliską przyszłość to tarta na obiad (jeszcze nie wiem z czym, może z fetą i ziołami?...) oraz ciasto marchewkowo-bananowe. Na dalszą - z racji obostrzeń związanych z karmieniem - cudowne ciasta i ciastka czekoladowo-orzechowe. Już wypróbowałam przepis na cytrynową babkę piaskową, podobną jak piekło się u mnie w domu, gdy byłam dzieckiem, na weekendy. Sukces! :-) Smak dzieciństwa odtworzony:-)
Tak więc proszę o trzymanie kciuków, żeby mi ta nowa pasja nie przeszła zbyt łatwo - chciałabym żeby moje dzieci miały dobrze gotującą mamę i żeby niedziele kojarzyły im się z domowym ciastem:-) Wprawdzie trochę czasu minie jeszcze, zanim Tymo będzie tych ciast próbował, ale... Nie zaszkodzi już się wprawiać;-)
To tyle chyba.
Piękna pogoda od rana, więc idę pod prysznic, żeby zdążyć wyjść z młodym na krótki spacerek, zanim Konrad wybędzie na 10 godzin do pracy...
Uściski wiosenne!!!