niedziela, 23 grudnia 2012

Co się liczy.

Miałam niedawno kryzys.
Duży kryzys.
Wszystko nie tak.

Mąż irytujący, dziecko niegrzeczne (bunt dwulatka!), gówniana pogoda, katar.
Laptop się rozpada. Zrobiłam dziurę w ulubionym swetrze. Brudne okna. Ręce popękane do krwi. Zajady. Tusz sklejający rzęsy. Bank zawracający głowę. Brak czasu na czytanie.
Ogólna i wszechogarniająca beznadzieja.

I nagle przychodzi taki dzień, jak wczoraj - nie wiem, może dlatego, że to pierwszy dzień po końcu świata ;-) Nagle wszystko widzę w innym świetle.

Dziecko jakieś takie grzeczniejsze, przytulaśne.
Mąż fajny - robi zakupy, sprząta w kuchni, szykuje ryby na święta, żartuje.
Pogoda zimna, ale chociaż nic nie pada.
Katar mija. Okna umyte, kurze pościerane, pościel zmieniona.
Sprawa z bankiem załatwiona.
Dokończyłam książkę, na którą przez tydzień nie miałam czasu.
Tusz do rzęs pal sześć, niecałą dychę kosztował, mała strata. Sweter to tylko sweter, za jakiś czas będę mieć inny ulubiony ;-)
Wypiłam dobrą kawę, wyszorowałam wannę, nie wyspałam się, ale to nic, może w ciągu dnia się zdrzemnę...
Co się liczy?
Dom, rodzina, praca dająca wyżyć.
Reszta to pierdoły.







4 komentarze:

mamuśka pisze...

Jak ja Cię lubię!!

PAPROCH pisze...

Wiem ;-)

tataradka pisze...

Ja też cię lubię! :)

PAPROCH pisze...

Ojejej, jak miło :-)